Nowości

Moja przygoda z bokserami-najpierw papierkowa-zaczęła się w 1997r.Całkiem przypadkowo, przeglądając psie czasopismo zobaczyłam przepięknego samca IntCh. LORDA ALF od Śpiącej Królewny. Było w nim coś , co przyciągało mój wzrok, co wzbudziło chęć posiadania psa równie pięknego i dostojnego jak On. I tak się zaczęło, jak zaczyna się wiele psich historii - zauroczenie, trochę przypadku, trochę przeznaczenia… Czarodziejska mieszanka…

Jednak dopiero w 1998r zaczęliśmy poważnie rozglądać się za bokserem - a konkretniej za żółtą rodowodową bokserką, koniecznie bez białych znaczeń. Pomocą i radą służyła nam p. Halina Jandy - hodowla bokserów Hara. To Ona cierpliwie odpowiadała na nasze pytania, była wyrozumiała i ciepła dla nowicjuszy, jakimi byliśmy.

Nasze życie z bokserami zaczęło się jednak dopiero w maju 1999, kiedy do naszego domu przyjechała córka Ch. REMBRANDTA Nostrum i Ch.RITY z Lanki- mała, ciemna i prawie bez białego DRACHMA Ol-Da.

Bardzo szybo zdobyła sobie nasze serca swoim przeuroczym charakterem , pogodnym usposobieniem i pokojowym nastawieniem do całego świata. Dała nam też do wiwatu swoimi psotami- wydawało się, że zniszczeniom nie będzie końca. No cóż- tej cechy nie było w standardzie rasy, ale nie jest żadną tajemnicą że młode boksery lubią nadwyrężyć dobytek swoich właścicieli.

Z Drachmą też stawialiśmy pierwsze wystawowe kroki. Świat wystaw był dla nas nowością, a suczka przeciętnej urody, ale niezrażeni traktowaliśmy wystawy jako miejsce spotkań z nowymi znajomymi i jako swoistego rodzaju lekcję eksterieru boksera. Drachmusia lubiła nasze wspólne wyjazdy - wtedy jeszcze pociągiem, bo samochodu nie było nawet w planach. Oglądając boksery, czasami z różnych stron Europy, zaczynałam powoli widzieć istotne dla naszej rasy cechy , zaczynałam składać boksera w jedną całość, podziwiałam różne typy głów. Wszystko było nowe, trudne ale i fascynujące. Nie było jednak jeszcze we mniej tej pasji, oddania rasie – lubiłam boksery, ale to było wszystko .

W lutym 2001 za sprawą pewnego małego pręgowanego chłopca wiele się zmieniło. Podczas naszej wizyty w hodowli Drachmy przeżyłam coś, co najprościej będzie określić gromem z jasnego nieba. Na nasze powitanie wybiegły dwa szczeniaki-jeden żółty, bardzo ładny a drugi… niesamowity. Biła od niego siła, pewność siebie, radość , uszy radośnie rozwiewał pęd galopu a głowa malca…. była po prostu tą wymarzoną- pełna wyrazu, pięknie pigmentowana, wspaniała. Picasso jeszcze tego samego dnia pojechał z nami do domu. Nigdy nie żałowałam tej decyzji, chociaż była nieprzemyślana – po prostu są psy koło których nie można przejść obojętnie i mój Picasso właśnie do nich należy.

Ani Drachma ani Picasso nie zrobiły wystawowej kariery. Trzeba jednak przyznać, że wystawowe porażki nauczyły nas pokory i niekłamanej radości , gdy któryś z naszych psów jednak wywalczył medal i dobrą ocenę. Picasso , jako wieczny oportunista , szczególnie nie lubił wszelkiego rodzaju pokazów i zawsze, gdy tylko miał możliwość- bardzo je utrudniał.

Natomiast bardzo polubił szkolenia - oczywiście jak to Picasso - bardzo wybiórczo. PT było celem do rozpoczęcia IPOI, więc trzeba się było poddać i je skończyć, ale nic więcej, żadnego entuzjazmu. Ot, psia filozofia. Tropienie też nie przypadło mu do gustu, tylko obrona: gryzienie, gryzienie i gryzienie pozoranta.

>> Z Pamiętnika Zwierzykowa / Poznań 2002 <<

Wydawało się, że nic nie jest w stanie zakłócić naszego spokojnego psio-ludzkiego życia. W międzyczasie przenieśliśmy się z Poznania do Warszawy, zaopatrzyliśmy się, jak na właścicieli dwóch psów przystało - w samochód a raczej psowóz.

Aż pewnego letniego dnia dostałam od koleżanki informację, że w schronisku na Paluchu jest starsza bokserka, wyrzucona na ulicę z pseudohodowli. Jak to powiedział jej przeuroczy właściciel - boksery już niemodne, a suka rodzić nie może. Nie było możliwości zabrania staruszki, jak pogodzić stado wprowadzając do niego dorosłego psa, jak się za o wszystko wziąć… Miliony pytań i wątpliwości, z którymi biłam się przez całe wakacje. Sunia ciągle była w schronisku, dostała od kochających ciotek na imię NUSIA – tak zwyczajnie, po prostu, psie imię jeszcze jednej biedy, która straciła wszystko co miała… W listopadzie Nusia ciągle była w schronisku- nieważne, że pod czułą opieką wolontariuszek - była bez domu.

Zabraliśmy Drachmę, Picassa i pojechaliśmy na Paluch. Nusia, bardzo nieufna suka przywitała nas merdaniem króciutkiego ogonka i po zlustrowaniu naszego stada i samochodu - po prostu wskoczyła do kombi, do naszych psów… To było przeznaczenie… . Wiedziałam już, że straciłam kilka miesięcy, że powinnam przyjechać wcześniej i zabrać Nusieńkę do domu.

Nusia to była prawdziwa królowa – suka o mocnym charakterze, twarda, nieustraszona. Długo walczyliśmy z agresją wobec psów i ludzi. Tej pierwszej nie pozbyliśmy się nigdy - a tą drugą skierowaliśmy na szkolenia IPO. Nusia była pojętną uczennicą - była po prostu wspaniała.

>> Z Pamiętnika Zwierzykowa / Warszawa - listopad / grudzień 2003 <<

Trzy psy w domu zmobilizowały nas do rozejrzenia się za godziwym lokum, które miało nam wszystkim zapewnić spokojne i sielskie życie. Nasz wybór padł na podwarszawską wioskę, na dom, który od samego początku wydał się nam jakiś znajomy i taki „nasz”. W kwietniu 2005r mieliśmy doprowadzić nasze plany mieszkaniowo - domowe do końca, a w wakacje tego samego roku wprowadzić się i zacząć spokojne, wiejskie życie.

Jak to jednak bywa w życiu psiarzy, wszędzie czyhają na człowieka niespodzianki.

Czasami są mniejsze, czasami większe, a jeszcze czasami mają przeuroczą osobowość, cztery łapy , obowiązkowo to „coś’ i tęsknie patrzą na człowieka z monitora komputera. W dobie Internetu na zaawansowanych psiarzy sprytni hodowcy zakładają pułapki w postaci pięknych, wspaniale rokujących szczeniąt po super rodzicach.

W zasadzie był już kupiony dom, więc po co się wahać i później żałować, że przepadła okazja jedna na milion?

Właśnie w hodowli bokserów Jedna na Milion Adama Zawistowskiego znalazłam swoje malutkie szczęście. Naprawdę - będąc osobą świadomą obowiązków wiążących się z licznym stadem, nie potrafiłam się oprzeć rozbrajającej urodzie pewnego pręgowanego chłopca. Jedna na Milion ENZO, bo tak się zwał, urwis stał się kamieniem milowym mojego postrzegania boksera i mojej miłości do tej rasy.

Z duszą na ramieniu pisałam do Hodowcy, że warto mi powierzyć swój skarb, pisałam, pisałam a Adam, jak ma to w zwyczaju, lakonicznie odpowiedział, że najlepiej będzie odwiedzić maluchy i zdecydować. Nie mogłam uwierzyć – Enzo mógł być mój !!

Co przeżyłam u Hodowcy, tego nie zapomnę do dzisiaj- dostałam do wyboru dwóch chłopców - obaj piękni, malowani, grubokościści, ze wspaniałymi głowami, odważni i otwarci na nowości, jakimi byliśmy dla zaledwie 6 tyg. maluszków. Byłam w takie rozterce, myślałam, że usiądę i będę płakała - chciałam obu, ale wiedziałam, że mogę wybrać tylko jednego…

Pręgowany maluch bił swojego brata na głowę odwagą i przebojowością. Zależało nam na bokserze chętnym do szkoleń, więc pręgusek miał przewagę. Ale żółty był tak piękny, jak z pocztówek. Ja byłam za pasiaczkiem, Jacek za żółtym.Ot problem…

Zwyciężył pręgowany Enzo, był moim wyborem, od pierwszej chwili gdy Go zobaczyłam, wiedziałam, że chcę z Nim dzielić się swoim sercem. Miał w oczach ten blask, który czynił go jednym na milion w dosłownym znaczeniu - miał w oczach obietnicę wspólnego życia, niespodzianek, radości i smutku… Trzy tygodnie czekałam jak na szpilkach na przyjazd maluszka.

>> Z Pamiętnika Zwierzykowa / Wioseczka pod Warszawą - kwiecień / maj 2005 <<

>> Z Pamiętnika Zwierzykowa / Wioseczka pod Warszawą - czerwiec 2005 <<

>> Z Pamiętnika Zwierzykowa / Wioseczka pod Warszawą - lipiec 2005 <<

>> Z Pamiętnika Zwierzykowa / Wioseczka pod Warszawą - wrzesień 2005 <<

strona 2 >>